– Przypomnijmy sobie, gdzie byłyśmy sto lat temu. Nie wierzę, że jakakolwiek kobieta chciałaby wrócić do tamtych czasów – mówi profesor Magdalena Środa, z którą rozmawiamy z okazji Gali 100-lecia Praw Wyborczych Kobiet odbywającej się właśnie w Gdańsku.
Musimy pamiętać i mówić głośno, że prawa kobiet zostały przez nie wywalczone, a nie darowane przez mężczyzn.
Kobiet, które walczyły o prawa kobiet nie ma w podręcznikach historii, ich nazwiska nie są znane, nie ma pomników, nie ma o nich mowy podczas oficjalnych obchodów święta niepodległości.
„Patriarchat ciągle zażarcie się broni przed autonomią i samodzielnością kobiet. I nie ma co się dziwić. Poddaństwo kobiet jest wielce użyteczną cechą. Gdy się uzna, że z faktu rodzenia dzieci, kobieta powinna pełnić bezpłatne funkcje usługowe na rzecz mężczyzn, to kto nie chciałby żyć w takim świecie?” – mówi profesor Magdalena Środa.
Prof. Magdalena Środa: Jeszcze nie. To widać już na poziomie języka; mówimy o otrzymaniu praw, a nie o wywalczeniu. A one były wywalczone. Przez sufrażystki, feministki, działaczki. Na przełomie XIX i XX wieku miałyśmy kilkadziesiąt bardzo aktywnych organizacji kobiecych, które potrafiły się połączyć, wyłonić delegację i wywierać wpływ na marszałka Piłsudskiego. To była siła. Niestety nie ma tego w podręcznikach historii, nazwiska tych kobiet są nieznane, na cokołach nie stoją, nie ma o nich mowy podczas oficjalnych obchodów święta niepodległości, a co gorsza jest ciągle wiele współczesnych kobiet, które zachowują się tak, jakby ich obecna pozycja i prawa były darowane przez mężczyzn (lub przez naturę, Boga czy historię), a nie wywalczone przez inne kobiety. Ten brak pamięci, ten brak solidarności z naszymi dzielnymi prababkami jest okropny.
Jest też wiele kobiet, które nie tylko nie pamiętają lub nie znają tej historii, ale są w ogóle krytyczne wobec kobiet robiących kariery, bo uważają – paradoksalnie – że ich miejsce jest w domu, przy dzieciach albo pragną ograniczyć prawa kobiet zmuszając je do rodzenia. Kiedy byłam w polityce, nie mogłam się nadziwić takim zjawiskom. Widziałam prawicowe posłanki, które cały dzień siedziały w komisjach, których celem było odbieranie praw kobietom, choć same były beneficjentkami tego, co wywalczyły dla nich ich prababki. Dlatego musimy pamiętać, że raz wywalczone prawa nie są ani darem, ani też niczym trwałym. Trzeba się ciągle o nie troszczyć.
Feminizm nie jest popularny.
Nie jest, choć feministki zrobiły dla tego kraju, dla demokracji, dla równości a przede wszystkim dla praw kobiet znacząco więcej niż na przykład Lech Kaczyński, któremu ostatnio postawiono pomnik do nieba. I kim byłby Kaczyński bez rozsądnej żony Marii lub kim byłby Piłsudski bez swojej drugiej żony Aleksandry, feministki radykalnej, która przemycała broń i napadała na pociągi, by zdobyć pieniądze na legiony.
Owszem wszystkie te kobiety były niewidoczne, bo jak mogły być widoczne skoro nie mogły się edukować (Maria Skłodowska i inne opuściły w tym celu ojczyznę), nie miały prawa do zgromadzeń, a powszechne stereotypy spychały je do ról podrzędnych i usługowych. Walkę o oczywiste dziś prawa kobiet w tamtych czasach traktowano jako dziwactwo, feministki wyśmiewano. A zna pani gorszą broń w politycznej walce niż śmiech? I dziś na słowo „feministka” wielu panów i pań, nie tylko z prawicy, uśmiecha się z rozbawieniem i politowaniem.
Jednak nadal i to dość często można się spotkać z opinią, że feministki to kobiety, które nienawidzą mężczyzn, nie golą nóg i wnoszą same lodówkę na trzecie piętro.
Tak, stereotyp feministki jest ciągle silny. A patriarchat ciągle zażarcie się broni przed autonomią i samodzielnością kobiet. I nie ma co się dziwić. Poddaństwo kobiet jest wielce użyteczną cechą. Gdy się uzna, że z faktu rodzenia dzieci, kobieta powinna pełnić bezpłatne funkcje usługowe na rzecz mężczyzn, to kto nie chciałby żyć w takim świecie? Mieć w domu potulną żonę, która sprząta, rodzi, kocha i jest pozbawiona wszelkich praw, również tych do bezpieczeństwa, szczęścia czy kontroli własnej płodności? I mieć społeczeństwa, w których połowa pracuje bez wynagrodzenia i nie ma prawa głosu co do zmiany swojej sytuacji? To wspaniałe dla wielu polityków. Tylko dlaczego taką konserwatywną i patriarchalną wizję świata chcą zachować kobiety, na przykład te z PiS? Tego nie jestem w stanie pojąć!
No ale mamy prawa!
Nie na stałe i nie wszystkie. Nie mamy wszystkich praw ludzkich. Jak to jest, że mężczyzna może w pełni dysponować swoim ciałem, a kobiety zmusza się do rodzenia? Mężczyzna może brać viagrę bez recepty, a kobieta ma ograniczony dostęp do środków antykoncepcyjnych i jak jej się trafi tak zwana niepożądana ciąża, musi rodzić, bo tak sobie życzą panowie politycy?
Józef Piłsudski mówił, że i tak w przyszłości nie będziemy umiały racjonalnie wykorzystać naszych praw, bo nasza mentalność z natury jest konserwatywna i łatwo na nią wpłynąć…
Dokładnie to samo można powiedzieć o mężczyznach, choć na kobiety rzeczywiście wpływać łatwo, bo przez setki lat były socjalizowane do posłuszeństwa. Faktem jednak jest, że co prawda w 1918 roku kobiety wywalczyły prawa obywatelskie do głosowania, do zgromadzeń i wiele innych, ale potem cały ruch emancypacyjny praktycznie się zatrzymał. Nie było zbiorowej walki o kariery naukowe, o szerszy dostęp do rynków pracy, o prawo do bezpieczeństwa w domu. W dwudziestoleciu międzywojennym jakoś nie widać kontynuacji. Nie widać karier kobiet, bo były dramatycznie opóźnione w stosunku do karier, które robili mężczyźni, na przykład w nauce, w kulturze, polityce. I to nie dlatego, że te kobiety były niezdolne, weźmy chociażby przykład Marii Skłodowskiej-Curie; kobiety uległy jakby pod wpływem nacjonalizmu. Mamy naród, mamy niepodległość i to nam wystarczy. Prawda jest jednak taka, że w każdej dziedzinie miały pod górkę i to bardzo stromą.