Pani Monika trafiła do szpitala… poroniła. Opisała jak wyglądał jej pobyt w szpitalu podczas tych trudnych chwil i jak traktowane są kobiety, które poroniły.
W liście nie zostało zmienione imię ani żadne fakty. Autorka chciała, aby pokazać całą prawdę
Monika opisuje, że przez to, co ją wcześniej spotkało, dziś panicznie boi się szpitali i strach ją paraliżuje. Na październik wyznaczono jej datę porodu. Kobieta do tego stopnia nie chciałaby rodzić w szpitalu, że najchętniej swoje dziecko powitałaby na świecie u siebie w domu.
Opiszę, co spotkało mnie w 2017 roku. Byłam w ciąży, lecz stwierdzono puste jajo płodowe. Lekarz, prywatny ginekolog, który mnie prowadził, dał skierowanie na Unii Lubelskiej, do szpitala w Szczecinie na wywołanie poronienia
Monika otrzymała termin i stawiła się w szpitalu. Po około 2 godzinach czekania kobieta straciła przytomność
Pielęgniarka mnie ocuciła i wystawiła na korytarz. Powiedziała: „Dalej siedzieć na ławce i czekać”
Sytuacja na korytarzu
Pacjentka podkreśla, że w czasie, gdy trafiła do szpitala, miała gorączkę i była w samej koszuli. Miała siedzieć w przejściu i czekać, a obok niej cały czas przechodzili ludzie. Mijały godziny i zniecierpliwiona i zawstydzona czekaniem tylko w górnej części garderoby kobieta, postanowiła zapytać, co z jej wynikami. Była godzina 13. Usłyszała od niemiłych pielęgniarek, że ma czekać i „jak wyniki będą, to będą”.
Nieprzyjemny personel
Po jakimś czasie zaprowadzono ją na dopochwowe badanie USG. W sali było sześciu studentów. Monika miała opowiedzieć o tym, co ją spotkało i poddać się badaniu.
Kiedy poprosiłam o wyjście studentów i odmówiłam odpowiedzi, zostałam wyśmiana… Pani doktor, która robiła mi USG, była jak rzeźnik. Po tym badaniu zaczęłam krwawić, ból był przykry. Czułam się upokorzona
Po upływie kolejnych dwóch godzin, kobieta znów zapytała o swoje wyniki, ale zbagatelizowano jej zapytanie
Jednak to nie przeszkadzało pielęgniarkom w tym, aby obgadywać pacjentkę, mówiąc o niej w trzeciej osobie. Głośno rozmyślały o tym, czy Monika ma dostać obiad i dywagowały w złośliwy sposób o tym, gdzie ją położyć: „Może jej tapczan z domu przyniosę albo wózek inwalidzki”. Zaczęły się śmiać. Kobieta zaczęła płakać.
Sytuacja nie zmieniała się
Monika miała dość. Wybiła godzina 16, a ona nadal nie miała wyników. Poszła po raz kolejny do dyżurki pielęgniarek, gdzie ponownie chciała się dowiedzieć czegoś więcej. Okazało się, że nadal nie było wyników i żadnych informacji w jej temacie.
Spędziła w placówce 8 godzin i nie miała już na to siły. Wyszła ze szpitala z wenflonem. Wyciągnęła go sobie w taksówce, gdy wracała do domu
Kobieta nie wzięła nawet wypisu. Po tygodniu odebrał go jej ginekolog. Do poronienia doszło w domu, gdy kobieta wzięła tabletki na wywołanie poronienia. Dziś boi się o to, jak będzie potraktowana w czasie porodu. Nie chce przechodzić przez podobne piekło, gdy będzie witać na świecie swoje wyczekiwane dziecko.
Jak wcześniej pisałam, jestem w ciąży i tak naprawdę jestem z tym sama. Mąż przestał się interesować mną i dzieckiem. Nie mam w nim poczucia bezpieczeństwa. Do tego, jak wcześniej obiecał, że zapewni mi położną, tak teraz nie ma takiego zamiaru. Nie mam rodziny, matki, ojca miałam psychopatę. Przez lata tłukł mnie, stosował przemoc psychiczną
Strach
Kobieta zwraca uwagę na poważny problem, jakim jest brak empatii i wsparcia dla kobiet w tak ważnych chwilach w ich życiu. To nie jest przeziębienie, ale poronienie, które nie jest przeżyciem, którego chcą doświadczać osoby, starające się o dziecko. Monika obawia się, że sytuacja przełoży się także na dzień porodu i pielęgniarki będą zachowywać się podobnie.
Szczerze szkoda mi każdej kobiety, która przeżyła coś podobnego, bądź gorszego. Bo nie ma nic bardziej bolesnego, niż brak rodziny, poczucia bezpieczeństwa od strony męża, niż poczucie samotności i zagubienia, kiedy jest się w ciąży
Serwis poprosił szpital o komentarz w tej sprawie
Źródło: chwilesloneczne.blogspot.com