W większości przypadków po rozstaniu dwojga rodziców opieka nad dziećmi spada na matkę, zaś ojciec musi płacić alimenty.
Pan Jacek nie płaci alimentów na swoje dzieci. W liście poniżej tłumaczy dlaczego:
„To moja żona zdecydowała, że się rozwodzimy. W pewnym momencie doszła do wniosku, że nie daję jej tego, co powinienem. Przez chwilę myślałem, że chodzi o czułość i bliskość, ale po rozstaniu wyszło szydło z worka. Mam wrażenie, że to wyłącznie kwestia pieniędzy i jej nierealnych oczekiwań. Doczekała się upragnionych dzieci, więc mnie już nie potrzebuje. A kasę i tak zdobędzie, choćby miała mi ją wyciągnąć z gardła. Byłem na tyle głupi, że zgodziłem się na rozwód bez orzeczenia o winie. To by wiele zmieniło
W małżeństwie nie działa jej się żadna krzywda, ale teraz dla pieniędzy jest w stanie powiedzieć wszystko
Prawda leży jednak gdzie indziej – to ja zostałem porzucony i stłamszony. Odebrała mi dzieci, oszczędności, a teraz próbuje jeszcze uniemożliwić mi normalne życie. To rozstanie sporo mnie kosztowało, bo można powiedzieć, że jestem bankrutem.
Nie mam z czego płacić alimentów.
Nie podpisaliśmy żadnej intercyzy, więc przy podziale majątku mieliśmy dostać po połowie. Ona otrzymała zdecydowaną większość – mieszkanie, oszczędności, samochód. Jako ta, której przyznano opiekę nad dziećmi, wywalczyła praktycznie wszystko, co chciała. Miałem nadzieję, że przynajmniej w czasie ustalania alimentów trochę się opamięta
Sytuacja jest tak absurdalna, że ona oczekuje ode mnie nie tylko utrzymywania naszego potomstwa, ale także samochodu i mieszkania. Przed sądem zrobiła z siebie ofiarę, która nie ma na czynsz i paliwo, ale przecież trzeba wozić dzieci do szkoły. To prawda, że kiedy była ze mną, wtedy nie musiała pracować. Ale teraz mogłaby wreszcie zabrać się do roboty. Ma czas i możliwości.
Sąd kolejny raz stanął po stronie matki. Efekty są takie, że straciłem 3/4 majątku, a cała ta batalia tak wykończyła mnie psychicznie, że nie mam już siły o nic walczyć. Chwilę po zasądzeniu bardzo wysokich alimentów straciłem dochodową pracę. Ledwo sam się utrzymuję, a mam jeszcze płacić po 2500 zł na każde dziecko. Tyle wynoszą mniej więcej moje dochody, z których muszę wynająć mieszkanie i przeżyć. Była żona w sądzie płacze, że ledwo wiąże koniec z końcem, a później śmieje mi się w twarz.
Usłyszałem od niej, że już puściła mnie z torbami, ale zrobi wszystko, bym nie miał zupełnie niczego. To najlepszy dowód na to, że nie chodzi o żadną troskę. To zwyczajna zemsta. Tylko nie wiem za co, bo nie zdradziłem jej, ani nie porzuciłem. Decyzję o rozstaniu podjęła sama. Nie stać mnie na płacenie alimentów, więc jeszcze utrudnia mi kontakt z dziećmi.
Doskonale wiem jak to wygląda i dlatego uważam siebie za ofiarę. Jej i systemu. Matce zawsze przyznaje się rację. Skoro odchodzi od męża, to widocznie miała jakiś powód. A troska o dzieci to przecież nic złego. Popełniłem błąd, że na początku zgadzałem się na wszystko i w ten sposób zagarnęła majątek, który praktycznie sam wypracowałem. Co w zamian? Wniosek o absurdalnie wysokie alimenty i oczernianie mnie, żebym już nigdy nie stanął na nogi. O moich kłopotach z płaceniem wiedzą już wszyscy, bo ona się o to postarała
Zrobiła ze mnie chciwego alimenciarza, który skąpi na własne dzieci. W jakiś dziwny sposób o moich problemach wiedzą prawie wszyscy w mieście
Niektórzy znajomi się odwrócili, a dawni kontrahenci nie chcą współpracować. Zostałem sam jak palec w wynajętej kawalerce, z pustym kontem i pracą, która nigdy nie pozwoli mi się odbudować. Ale chyba o to jej chodzi. Wbrew temu co mówi, pieniędzy jej nie brakuje. Bardziej cieszy ją to, że może mnie torturować kolejnymi wnioskami i rozprawami.
Gdybym miał, to bym dał. Prawda jest jednak taka, że czasami nie mam co do garnka włożyć, a moja była i dzieci żyją jak pączki w maśle. Mogła nie odbierać mi wszystkiego, wtedy płaciłbym regularnie i z uśmiechem na ustach. Teraz zwyczajnie mnie na to nie stać i ona o tym wiedziała wnosząc o coraz wyższe kwoty. To przez nią stałem się zakałą społeczeństwa. Ja mam czyste sumienie”
Źródło: chwilesloneczne.blogspot.com