W pociągu usiadł obok mnie otyły pasażer. Zajął połowę mojego miejsca

Rzadko korzystam z transportu zorganizowanego, ale ostatnio musiałam. Miałam do załatwienia ważną sprawę na drugim końcu Polski, więc wybrałam kolej. Najszybsze możliwe połączenie, nowoczesny pociąg, a do tego pierwsza klasa. Zapewniano mnie, że podróż odbędę w komfortowych warunkach i pewnie tak by było, gdyby nie pasażer obok mnie.

Wszystko nowe, pachnące, całkiem dużo miejsca na nogi, serwowane napoje i jedzenie. Rozsiadłam się i pomyślałam, że jest naprawdę dobrze. Kilka godzin minie szybko i w dobrej atmosferze. Miałam książkę, muzykę w słuchawkach i pozytywne nastawienie. Jednak kilka minut przed odjazdem słyszę obok siebie „dzień dobry”.

Odwracam się, a tam mężczyzna. Wrzuca bagaż podręczny na półkę i siada obok mnie. A raczej próbuje się wcisnąć.

Dałabym mu jakieś 35-40 lat, ale tusza zawsze trochę postarza. Był naprawdę ogromny i miał na sobie luźną koszulę, która jeszcze bardziej go poszerzała. Kiedy wreszcie zajął swój fotel – wiedziałam, że będą kłopoty. Jego ciało wystawało daleko poza złożony podłokietnik, który teoretycznie powinien oddzielać miejsca. Szkoda, że nie przyszło mi do głowy, żeby go wcześniej złożyć.

Przykleiłam się do okna jak najbardziej się dało, ale wciąż mnie dotykał. Nie wyglądał na specjalnie zakłopotanego. Z komfortowych warunków nagle nic nie zostało. Siedziałam ściśnięta i przytłoczona. Nie mogłam nawet drgnąć ręką ani nogą, żeby go przypadkiem nie potrącić. Wyjście do toalety nagle stało się niewykonalną misją.

Najpierw on musiałby wstać, a później stanąć w wąskim przejściu między rzędami foteli. A uwierzcie mi, że raczej by się tam nie zmieścił.

Udawałam przez chwilę, że nic takiego się nie stało, ale w głowie miałam mętlik. Co ja mam w tej sytuacji zrobić? Przede mną długie godziny jazdy z facetem, który przy każdym ruchu się o mnie ociera i zajmuje część opłaconego przeze mnie miejsca. A nie mówię tu o autobusie za 4 zł, bo za pierwszą klasę zapłaciłam prawie 200 zł w jedną stronę.

Wysiedziałam tam dosłownie 10 minut i nie wytrzymałam. Czułam się jak w potrzasku. Kiedy rozłożył stolik przed sobą i zupełnie odciął mnie od świata – obudziła się we mnie klaustrofobia, której nigdy nie miałam. Z jednej strony ściana przedziału, a z drugiej gigantyczny facet zajmujący 1,5 miejsca. Zapomniałam o mojej książce i muzyce w słuchawkach. Chciałam się stamtąd wydostać.

Odważyłam się go przeprosić i po logistycznie trudnej akcji wreszcie mnie uwolnił. Poszłam do łącznika, gdzie znajdują się toalety i spędziłam tam resztę podróży.

Dojechałam na miejsce bardzo zmęczona psychicznie i fizycznie. Obolała i po prostu wściekła. Człowiek płaci fortunę za dobre warunki, a nie dane jest mu z nich skorzystać. Uwierzcie – nie piszę o tym, żeby pastwić się nad otyłym współpasażerem. Nigdy nie krytykuję ludzi ze względu na to, jak wyglądają. Ale jego tusza nagle stała się dla mnie realnym problemem. Zajęła przestrzeń, która powinna być zarezerwowana dla mnie.

On nie wyglądał na skrępowanego sytuacją, chociaż musiał zdawać sobie sprawę, dlaczego uciekłam. Tyle się mówi o dyskryminacji osób z nadwagą, ale tym razem to ja jestem poszkodowana. Wspomnę jeszcze tylko o reakcji konduktora, którego zapytałam, co powinnam w tej sytuacji zrobić. Załamał ręce, zrobił głupią minę i zapytał: „a co ja mogę?”. Nie wiem, ale za to ci płacą, żeby nikt nie cierpiał w czasie podróży.

To jest dowód na to, że otyłość nie jest tylko problemem chorującej na nadwagę osoby. Konsekwencje dotykają także postronnych ludzi.

Daria

Źródło: msn.com

Share