„Nie pozwalam córce zadawać się z dziećmi rozwodników”. Scena z domu kultury przyprawia o mdłości

Warszawa, dom kultury. Na korytarzu siedzą trzy mamy – wszystkie czekają, aż ich pociechy skończą lekcje baletu. Dwie z nich są koleżankami. Trzecia to Sylwia, nasza czytelniczka.

– Nie musiałam podsłuchiwać, by słyszeć każde słowo. Siedziałyśmy we trzy na pustym korytarzu. Kobiety wyglądały zwyczajnie, obie mają córki o podobnych zainteresowaniach do mojej Poli. Być może dlatego pomyślałam, że więcej nas łączy, niż dzieli. Pozornie… – zaczyna opowieść pani Sylwia.

Dobre towarzystwo

Rozmowa kręciła się wokół dzieci. – Na początku rozmawiały o przyziemnych sprawach. Przedszkolnych obiadach, kłopotach ze zdrowiem, w końcu o organizacji urodzin dzieci. I wtedy się zaczęło… Na tapetę weszła lista urodzinowych gości – mówi pani Sylwia.

Mama nr 1 zapytała mamę nr 2 czy pozwala swoim dzieciom „zapraszać, kogo chcą”. Zauważyła, że sama ma z tym problem, ponieważ nieco się niepokoi, bo „nie zna tych dzieci”. Mama nr 2 zrozumiała dylematy koleżanki. Stwierdziła, że to rzeczywiście ryzyko i sama nie wie, co ma zrobić. Z rozmowy wynikało, że jej dziecko ma nowych znajomych.

– Problemem dla obu kobiet okazał się fakt, że nie znają rodziców dzieci, z którymi kumplują się ich dzieci. W końcu jedna stwierdziła bez owijania w bawełnę, że nie chce, by jej córka zadawała się z dzieckiem z „rozbitej rodziny”. Uznała, że z doświadczenia wie, że „z takimi dziećmi są same problemy” – relacjonuje pani Sylwia.

W dalszej części rozmowy padło kilka słów surowej krytyki wobec małżeństw, które się rozwodzą. – Mówiły, że nie potrafią sobie wyobrazić, jak można z egoistycznych pobudek odebrać dzieciom prawdziwą rodzinę. Że przecież to dla dziecka świętość, by mieć mamę i tatę i czy „oni wszyscy tego nie rozumieją?!”. Zaczęły się nakręcać – mówi pani Sylwia.

Mamy, nie przebierając w słowach, „diagnozowały” problemy polskich małżeństw. Ich opinie bazowały na zasłyszanych historiach o rozwodach znajomych znajomych. – W końcu uznały, że dzieci samotnych rodziców mają takie traumy, że z pewnością są szkodliwe dla dzieci z „normalnych” rodzin. Że na pewno coś odreagowują i rozwijają się nieprawidłowo, więc demoralizują dzieci z pełnych rodzin – opowiada pani Sylwia.

Dowód? – 9-letnia Hania zaprzyjaźniła się z Zosią, którą samotnie wychowuje mama. Rodzice Zosi są po rozwodzie. Ponoć Zosia jest rozpuszczona, bo skoro rodzice nie są razem, to od każdego z nich dostaje to samo, więc ma dwa razy więcej, niż inne dzieci, jest zepsuta i wywyższa się.

Dobre wychowanie

Sylwia jest samotną mamą. Przyznaje, że trudno było jej słuchać dialogu kobiet. – Zamurowało mnie. Poczułam, że instynktownie zaciskam pięści ze złości. Nie miałam pojęcia, że ktoś, kto mógłby być moją koleżanką, druga mama, która codziennie mierzy się z tymi samymi kłopotami, co ja, może traktować moje dziecko jako potencjalnie niebezpieczne tylko dlatego, że wychowuje je jedna, a nie dwie osoby – komentuje.

– Poczułam się okropnie. Poczułam się niesprawiedliwie oceniona. To trudne, zwłaszcza że przy okazji rozwodu wyrzuty sumienia, bez względu na to, co dzieje się w małżeństwie, są tak czy siak. Jest ta wątpliwość, czy to aby na pewno dobra decyzja. Czy nie zranisz dziecka. Czy nie lepiej będzie przetrwać jeszcze kilka lat dla jego dobra. Ale nie. Nie żałuję rozstania z ojcem Poli. Nie miałam wyjścia – opowiada pani Sylwia.

Zdradza również, że jej mąż jest alkoholikiem i dlatego decyzję o rozstaniu podjęła ostatecznie również dla dobra swojego dziecka. – Ciekawa jestem, co by zrobiły te kobiety, gdyby ich partnerzy fundowali im na co dzień tak przykre przeżycia, jakie ja musiałam przejść. Ciekawe, czy wtedy też tak surowo oceniałyby rozwodników i rozwódki i czy swoje dzieci oceniłyby jako potencjalnie niebezpieczne dla tych „dobrze wychowanych” – puentuje.

Cóż. Znając krytyczne i mało empatyczne podejście obu mam, strach pomyśleć, co sądzą o dzieciach z rodzin dotkniętych alkoholizmem…

Ta sytuacja to kolejny dowód na to, jak kierując się „dobrymi intencjami”, możemy skrzywdzić dziecko. Cudze – bo żadne dziecko nie zasługuje na odtrącenie. I własne – bo niechcący możemy je pozbawić najlepszego przyjaciela.

Źródło: chwilesloneczne.blogspot.com

Share

Dodaj komentarz