Smarzowski: Chyba tylko Polacy wierzą, że Jan Paweł II nic nie wiedział o złe, które jest obecne w Kościele

– Od początku chcieliśmy zrobić film o korporacji, o instytucji, a nie o wierze – mówi Wojciech Smarzowski, reżyser filmu „Kler”.

Zna pan dobrych księży? Z powołania?

Kilku poznałem przy okazji robienia „Kleru”, pomogli mi, udzielali wskazówek. Z potrzeby serca. Wierzą, że Kościół wymaga zmian. Ale to nie ja jestem od tego, żeby mówić o tym, czy mają powołanie, czy nie mają.

Protesty, wycofywanie filmu z kin, kolejki do kas przed seansami. Nieźle pan „Klerem” namieszał.

„Kler” nie obraża uczuć religijnych. Mówi mi to wiele osób wierzących. Od początku chcieliśmy zrobić film o korporacji, o instytucji, a nie o wierze. Wiara to sprawa intymna. W żadnym kraju Kościół nie oczyścił się sam, bez pomocy państwa i instytucji świeckich. Nasi politycy, ci, czy poprzedni, potrzebują Kościoła, bo ten zapewnia im głosy wyborców. Kościół potrzebuje polityków, bo ci zapewnią mu pieniądze, dlatego w Polsce ten proces potrwa dłużej, niż w krajach zachodnich. Ale on się już zaczął. Najważniejsze, żeby obywatele zaczęli widzieć w księżach ludzi, a nie świętych.

Jest już dużo reportaży i książek o grzechach Kościoła, ale film ma taką siłę rażenia, że zbiera je w pigułę. Kiedy byłem na „Klątwie” w Teatrze Powszechnym, miałem wrażenie, że autorzy spektaklu mówią do widzów, którzy myślą jak oni. A ci, w których głowach można by coś zmienić, modlą się przed teatrem. Robią pikiety, a nawet raz wrzucili do środka toksyczne substancje. Film to narzędzie o innej skali rażenia. Łatwiej jest z nim dotrzeć do szerszej grupy. Nie jest tak elitarny jak teatr.

Seanse co pół godziny i tłumy w kinach pokazują, że najwyraźniej ma pan rację.

To mnie cieszy, ale to to nie jest tak, że wymyśliłem sobie, w jakie środowisko przywalić, żeby do kin poszło jak najwięcej ludzi. Dla mnie zawsze najważniejszy jest problem, od tego zaczynam. I próbuję go rzetelnie przedstawić. Jeszcze zanim film wszedł do kin, to jedni mówili, że to paszkwil, inni że moralitet. Teraz oddałem mój film widzom i każdy może wyrobić sobie własne zdanie.

Po projekcjach w Gdyni, trzy osoby, w dużych emocjach powiedziały mi, że były molestowane przez księży, i że jestem pierwszą osobą, której o tym mówią. Na premierze w Warszawie kolejne dwie osoby. Coś więc ten film otworzył.

Na festiwalu filmowym w Gdyni dostał pan za „Kler” nagrodę publiczności. To ma dla pana znaczenie?

Zważywszy na okoliczności, jest to dla mnie najważniejsze wyróżnienie zawodowe w życiu, a kilka nagród już dostałem. Oczywiście, że zależy mi na widowni, bo filmy robimy dla widzów, ale punkt wyjścia przy robieniu filmu był taki: najpierw historia i temat, a dopiero potem ta oglądalność. „Kler” to film o takich ludziach jak ja, tyle, że oni noszą sutanny. To dobrze zagrane kino, z trzymającą w napięciu akcją, którą napędzają trzy wektory: władza, chciwość i żądza. Film dostarcza emocji, bo przecież o to chodzi w kinie. I o refleksję, która mam nadzieję przychodzi na koniec. Ale wie pani, ja już mam dość gadania o Kościele, bo ja nie jestem żadnym uzdrowicielem Kościoła.

A kim?

Reżyserem, który zwrócił uwagę na problem i wykonał swoją robotę, wcześniej ją dokumentując. I konsultując.

Na przykład z Markiem Lisińskim, założycielem Fundacji „Nie Lękajcie się”.

Marek jest ofiarą księdza pedofila. Udostępnił nam relacje, opowiadał, pomagał. Historia ministranta molestowanego w filmie przez księdza Kukułę jest inspirowana konkretnymi przeżyciami. Pisząc scenariusz, rozmawialiśmy też z innymi pokrzywdzonymi przez księży pedofilów ofiarami.

W sprawach kościelnych najbardziej pomógł mi Piotr Szeląg, były duchowny, który uczestniczył na każdym etapie powstawania filmu – od momentu pisania scenariusza, aż po zdjęcia. Piotr uruchomił też większość kontaktów z innymi księżmi, obecnymi wciąż w Kościele, a także byłymi duchownymi.

Dbali o to, żeby pan nie przesadził?

Konsultowaliśmy takie szczegóły jak dialogi, fragmenty garderoby, przebieg mszy czy kościelnych uroczystości. Dzięki temu z Wojtkiem Rzehakiem, współautorem scenariusza, poznaliśmy wiele anegdotek, które zassaliśmy do filmu. Bo mimo że postacie i zdarzenia są fikcyjne, to budulec scenariusza jest wzięty z życia.

„Złoty ale skromny” – mówi arcybiskup Mordowicz, gdy dostaje złoty pastorał. A inni księża śpiewają upojeni alkoholem: „Oto wielka tajemnica wiary, złoto i dolary”.

Być może dzięki kilku takim kwestiom film zostanie w widzach na dłużej, i nie da im zapomnieć o tym, że dzisiaj kościół jest ponad prawem. A ja chciałbym, żeby ksiądz, który popełni przestępstwo pedofilii, był sądzony jak każdy inny. I żeby księża pedofile również trafiali do rejestru pedofilów.

Właściwie bohaterom „Kleru” można przypisać wszystkie grzechy główne: chciwość, nieczystość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, i tak dalej.

Ma pani rację, wszystkie te grzechy rzeczywiście się w filmie przewijają. Wyrazista i wszechobecna jest też w „Klerze” hipokryzja. Ale najbardziej bolesnym, zapadającym w pamięć pozostaje ta pedofilia. Ksiądz pedofil z mojego filmu celowo wybiera sobie na ofiarę chłopca z patologicznej rodziny, żeby ten, jeśli sprawa wyszłaby na jaw, nie mógł się bronić. Żeby był niewiarygodny. Prawdziwe są też zachowania rodziców. Ten schemat zwykle wygląda tak: dziecko jest molestowane przez księdza pedofila. Po roku czy dwóch mówi o tym rodzicom, ale oni mu nie wierzą. A już na pewno nie zgłaszają sprawy na policję. Dziecko wytrzymuje więc jeszcze rok, czy dwa, mając naście lat ucieka z domu, wpada w narkotyki, w alkohol. Z nałogu wychodzi, lub nie, wciąż potrzebuje leczenia psychologa, którego nie ma. Nie zgłasza molestowania na policję, bo się boi, albo wstydzi. Próbuje stanąć na nogi, jest dorosły, zakłada rodzinę. Wypiera „tamtą” historię, ale gdy już ma swoje dzieci, to stwierdza, że musi o „tamtym” komuś opowiedzieć. Poszukać sprawiedliwości. I paradoksalnie pierwsze kroki kieruje do kurii. Tam – i tę scenę też pokazałem – grupa księży skutecznie wybija mu to z głowy. Obciąża go winą, poniża. A jeżeli pójdzie do sądu, to kuria wywlecze to, że był alkoholikiem czy narkomanem, więc nie można mu wierzyć.

Pan ten mechanizm świetnie obnaża.

Bo to jest film nie tylko o księżach, ale i o katolikach. Chciałbym, żeby katolicy oglądając „Kler” zadali sobie pytanie, czy przypadkiem nie są za to współodpowiedzialni. Tak samo jak dziennikarze, którzy rzadko zadają sobie trud, by prześledzić przeszłość księdza pedofila. Duchowny ma 40-50 lat, wpada na konkretnej parafii, ale przecież ten ksiądz wcześniej był na innych parafiach. Tam też krzywdził dzieci. Tego dziennikarze, z małymi wyjątkami, nie drążą.

Interesującym wątkiem jest też ustawianie przetargów na usługi dla Kościoła. Ksiądz grany przez Jacka Braciaka dostaje „w prezencie” drogą limuzynę.

Spotkałem się z ludźmi, którzy mówili, że ustawianie przetargów przez duchownych można było pokazać jeszcze dosadniej.

Samochód nie jest wystarczająco okazałym prezentem?

Co tam samochód! Nic, co ludzkie nie jest im obce, że się tak odniosę do hasła z plakatu.

Jak duże pieniądze bez niczyjej kontroli przepływają przez Kościół?

To pytanie do dziennikarzy śledczych, a nie do reżysera. Mnie interesowało pokazanie zasady. Jeśli państwo przeznacza pieniądze na budowę jakiejś świątyni, a są to pieniądze, które idą również z moich podatków, to chciałbym, żeby te transakcje były upublicznione. Tymczasem system finansowy Kościoła nie jest przejrzysty.

Po „Wołyniu” dostałem wiele zaproszeń na sympozja historyków. Ku mojemu zaskoczeniu, byłem traktowany trochę jak ekspert od spraw wołyńskich. Teraz ludzie pytają mnie, na czym ma polegać naprawa Kościoła, a mnie chodzi o to, żeby wywołać merytoryczną dyskusję. O tych finansach, o ukrywaniu pedofilii w parafiach, albo o konkordacie. Paru księży naciskało na mnie i na dystrybutora, żeby pokazać im film przed premierą. Na szczęście do takiej projekcji nie doszło. Przedstawili się „jako grupa księży gotowych do dialogu”. To przerażające, bo oni powinni być gotowi do dialogu, ale nie ze mną, tylko na przykład ze wspomnianą fundacją „Nie lękajcie się”. I to przynajmniej pięć lat temu, kiedy Overbeek wydał książkę o molestowaniu dzieci przez polskich duchownych.

Naprawdę istnieje kościelny fundusz alimentacyjny na wybryki duchownych, który pojawia się w „Klerze”?

Istnieje alimentacyjny, pewnie są też inne. Najgorsze jest to, że Kościół nie poczuwa się do odpowiedzialności zadośćuczynienia ofiarom. Jeżeli wypłaca jakieś odszkodowania, to już musi być naprawdę przyciśnięty, i robi to pod stołem. Niedawny wyrok miliona odszkodowania dla ofiary księdza pedofila to dobry znak. W Irlandii na przykład Kościół płaci ofiarom jawnie i systemowo, na mocy wyroków sądowych. Do tego trzeba doprowadzić.

Ciągle słyszę, że patologia w Kościele to tylko wycinek, margines. Oczywiście na te 31 tysięcy duchownych jest sporo księży z powołaniem, takich, którzy nie rozbijają się drogimi furami, nie wykorzystują nieszczęścia ludzi, kiedy ci przychodzą załatwiać pogrzeb, takich, którzy tkwią w celibacie i naprawdę pomagają ludziom. Ciekawi mnie jednak, jak oni się czują, firmując swoimi twarzami zło, które w Kościele jest obecne?

No i chyba tylko Polacy wierzą, że Jan Paweł II nic nie wiedział o pedofilii w Kościele, i że nie jest odpowiedzialny za ochranianie księży pedofilów.

Od kiedy problem pedofilii w Kościele solidnie pana uwiera? Pierwszy raz usłyszałam o tym od pana w marcu zeszłego roku, kiedy zapowiadał pan rozpoczęcie pracy nad „Klerem”.

Nie wypada przeklinać, więc pozostańmy przy słowie „uwiera”. Kiedy rozmawialiśmy, miałem już gotowy scenariusz. Zawsze robię filmy o tym, co mnie boli. I to się we mnie zbierało. Czułem się i czuję osaczony Kościołem, ale głównym impulsem do pracy nad filmem było pójście moich synów do szkoły. Zobaczyłem, ile jest lekcji religii, jak mocna jest pozycja księdza i zrozumiałem, że to tam zaczyna się pranie dziecięcych mózgów. Kościół nigdy nie był krzewicielem postępu i wolnej myśli, wręcz przeciwnie. A ja chciałbym, żeby nasze społeczeństwo potrafiło samodzielnie myśleć. Żeby tak było, trzeba inwestować w dzieci. W naukę, a nie w doktryny.

Mówi pan rzeczy niepopularne.

Jestem ateistą. I absolutnie potrafię sobie wyobrazić Polskę bez Kościoła.

Czyli jaką?

Z wypowiedzianym konkordatem i z religią wyprowadzoną ze szkół. Taką, w której Kościół utrzymuje się z podatków wiernych, a do seminariów trafiają ludzie z powołania. Mniej księży, mniej wiernych, ale Kościół prawdziwy, czysty i świetlisty. Może czasem bym do niego przyszedł i posłuchał kazania.

Polacy bardzo łatwo wybaczają Kościołowi hipokryzję. Duchowni potępiają homoseksualizm, a około 30 proc. z nich to geje. I jakoś to przechodzi. Na księdza czeka na plebani kobieta, a on w tym czasie z ambony potępia związki pozamałżeńskie? To też przechodzi. To, że się ksiądz napije, a potem spowoduje jakiś wypadek? No cóż… nikomu nie życzymy, ale to ludzka rzecz, zdarza się. Jednak gdy chodzi o pieniądze, wykazujemy większą czujność. I mam nadzieję, że ukrywania pedofilii Polacy klerowi nie wybaczą.

Tak pan myśli?

Kilka dni temu usłyszałem, że Prymas Polski zlecił jakiejś komisji opracowanie dokumentu o pedofilii wśród duchownych, wewnętrznego dokumentu, czyli wewnętrznie wszystko sobie Kościół przebada. Tak sobie od razu pomyślałem, że gdybym robił „Kler 2”, to zacząłbym…

A będzie pan robił?

Nie wiem, dopiero to wymyślam. To zacząłbym od tego, że arcybiskup Mordowicz, grany przez Janusza Gajosa, wyznacza księdza Teodora, granego przez Stanisława Brejdyganta, żeby dobrał sobie nieskazitelnych duchownych i wystąpił na specjalnej konferencji i ogłosił walkę z pedofilią w polskim Kościele. Po konferencji radosna nowina idzie w świat, a w tym czasie arcybiskup Mordowicz wysyła w Polskę klona Lisowskiego, czyli takiego księdza Petardę, w tej roli Jacek Beler, żeby ten jeździł po kuriach i niszczył archiwa. No ale to tylko taka radość tworzenia.

Pewnie znów podniesie się larum, że jako niewierzący nie powinien pan robić filmu o Kościele. I to w dodatku kolejnej części.

To zarzut absurdalny. Czy to znaczy, że filmy o kosmosie mogą robić tylko kosmonauci? Ale teraz przerwa w tematach kościelnych, chociaż nie, nie do końca, bo piszemy z Wojtkiem Rzehakiem fabułę o Słowianach. To opowieść o tym, że przed chrztem też byliśmy.

Źródło: wiadomosci.gazeta.pl

Share

Dodaj komentarz