– Moja córka się załamała. Przez ostatnie lata ciężko pracowała, żeby dostać się do wymarzonego liceum na wybrany kierunek. Została z niczym. Ma stany depresyjne i myśli samobójcze – mówi mama ósmoklasistki, która przeżywa dramat tegorocznej rekrutacji do szkół średnich. – Proszę mi powiedzieć, jak mam mówić mojej córce, że ciężka praca popłaca, że tylko ucząc się można coś osiągnąć, skoro obecna sytuacja pokazała, że nie ma to żadnego znaczenia.
Córka Doroty skończyła ósmą klasę ze średnią ocen 5,73. Z egzaminów zdobyła odpowiednio z polskiego, matematyki i angielskiego – 80 ,70, 93 punkty. Z przedmiotów, które były brane pod uwagę w czasie rekrutacji do klasy o profilu biologiczno – chemicznym miała trzy szóstki jedną piątkę. – Przeciętny uczeń z dobrymi wynikami, nawet gdyby na 100 proc. napisał egzaminy mógł zdobyć maksymalnie 182 punkty, moja córka miała 160, więc byliśmy zupełnie spokojni o dalszy los jej edukacji– tłumaczy Dorota.
„System ją przechytrzył moją córkę i jej zdolności”
W tym roku do szkół średnich trafiają dwa roczniki. Ostatnie klasy gimnazjum i ósme klasy. Nauczyciele, dyrektorzy szkół już na początku reformy bili na alarm ostrzegając przed chaosem, który właśnie ma miejsce. Co chwilę pojawiają się informacje, ilu miejsc zabrakło dla uczniów w jakich szkołach i miastach. Przedstawiciele rządu (co prawda już nimi nie są) bezczelnie potrafili powiedzieć, żeby dzieci szukały szkoły za granicą. Co powiedzieliby córce Doroty i wielu innym w podobnej sytuacji, którym bezduszna biurokracja podcięła skrzydła i na tu i teraz odebrała marzenia?
– Wyniki rekrutacji nas zmroziły. W jednej ze szkół wynikało, że na 30 miejsc 31 jeden osób złożyło dokumenty z pierwszej preferencji, które zostały zweryfikowane, więc spaliśmy spokojnie, bo dlaczego nie. Okazuje się, że moja córka absolutnie frywolnie wybrała w każdej z pięciu szkół tylko jeden profil klasy, który ją interesował. Ona nie chce uczyć się w klasie informatycznej, czy humanistycznej. Wymarzyła sobie, że w przyszłości zdawać będzie na studia na kierunki medyczne. Takie ma marzenie. Lubi to. Tyle, że system ją przechytrzył i pomimo bardzo dobrych wyników nie dostała się do żadnego z pięciu wybranych liceów – tłumaczy mama ósmoklasistki.
„Mojej córki nie ma na żadnej liście rezerwowej, nie wiemy, gdzie miałaby szansę jeszcze się dostać”
W przypadku córki Doroty okazało się, że w każdym z interesujących ją liceów granica punktowa była wyższa niż możliwości Ani, która poczuła się malutka i nic nie warta. Co więcej, w żadnej ze szkół nie widniała na liście rezerwowej, jej mama nie wie, na którym jest miejscu, jakie ma szanse dostać się do szkoły, gdyby ktoś inny jednak z niej zrezygnował. – Gdyby gdzieś widniała informacja: pani córka jest pierwsza czy druga na liście rezerwowej, to można by było mieć nadzieję, że jeszcze wszystko dobrze się skończy. Ale tej informacji nie ma w żadnym z liceów. Mało tego, okazało się na przykład, że w jednej ze szkół, do której Ania złożyła dokumenty, nie ma jej w ogóle w systemie. Jej dane wprowadzali ręcznie, a patrząc po kolejkach, które ustawiają się w liceach, sytuacja mojej córki nie jest odosobniona. Moim zdaniem w momencie, kiedy Ania została odrzucona przez szkołę pierwszej preferencji, pozostałe też ją odrzuciły. Wszyscy tłumaczą się system rozkładając bezradnie ręce, gdy próbuję się dowiedzieć, co takiego się stało.
Nikt nie mówi o błędzie systemu, ale prawda jest taka, że wielu uczniów próbując się dostać do wybranego liceum, klikało we wszystkie jego profile, byleby tylko znaleźć się na liście przyjętych. – Efekt może być taki, że ktoś znajdujący się na 25 miejscu do klasy o profilu matematyczno-fizycznym ma mniej punktów niż moja córka, tylko dlatego, że ona powiedziała, że nie chce iść do klasy innej klasy niż tej z rozszerzoną chemią i biologią. Miała jasno sprecyzowane plany, co, jak się okazuje, zadziałało na jej niekorzyść. Nie zdawałam sobie sprawy, że brak sprytu, przebiegłości spowoduje, że Ania może wylądować w szkole branżowej.
„Uczniowie będą się uczyć tego, czego nie lubią, nie rozumieją i nie chcą”
Taktyki są różne. Niektórzy uczniowie idą do pierwszej lepszej szkoły na przeczekanie roku z zamiarem przystąpienia do ponownej rekrutacji w przyszłym. Są tacy, którzy pomimo swoich pasji, umiejętności idą do klasy o profilu zupełnie ich nie interesującym, licząc, że jak zakotwiczą się w szkole, to będzie szansa w trakcie roku szkolnego przenieść się do innej klasy. W takiej sytuacji jest chociażby syn przyjaciółki Doroty: – Jest świetny z matematyki, mógłby w tym obszarze naprawdę fantastycznie się rozwijać, ale trafił do klasy humanistycznej, bo do wybranej zabrakło mu kilku punktów. Będzie uczył się tego, czego nie lubi i nie rozumie. Zaniedba swoją matematykę. To będzie pokolenie nieszczęśliwych, niewierzących we własne zdolności dorosłych.
Córka Doroty sytuację z rekrutacją przeżyła bardzo mocno. Z pewnej siebie i swoich kompetencji nastolatki błyskawicznie zamknęła się w sobie. Swojej siostrze zaczęła mówić, że chyba się zabije, bo jej życie nie ma sensu, że ona nie może unieść ciężaru rozczarowania samą sobą. – Na szczęście młodsza córka powiedziała nam o tym. Rzuciłam wszystko, spędziłam całą sobotę z Anią, oglądałyśmy komedie, śmiałyśmy się, mózg trochę się zrelaksował. W niedzielę poszłyśmy jeszcze do kina, spotkałyśmy z moją koleżanką i jej córką, która wprawdzie do liceum się dostała, ale jest załamana, bo to nie jest miejsce, do którego chciała trafić. Wieczorem usiadłyśmy i zaczęłyśmy tworzyć plan działania. Złożyłyśmy odwołania we wszystkich liceach. Widziałam, jak moja córka rośnie, gdy ktoś zwracał uwagę na jej świadectwo i ją za nie chwalił. Ale nie zawsze było miło, na słowa, że Ania przez całą tą sytuację ma myśli samobójcze, jedna z pań sekretarek odpowiedziała patrząc jej prosto w oczy: „to trzeba się leczyć”. Ręce mi opadły.
Dorota podkreśla, że przez system zostały poszkodowane dzieci, rodzice i same szkoły. Nikt nie ma żadnego wpływu na to, co się dzieje. Rodzice łapią się za głowy, co robić, a placówki odpierają ich pretensje, zarzuty i żale. – Za chwilę odbędzie się nabór uzupełniający do szkół, tylko zastanawiam się, jak on niby ma wyglądać, skoro nie ma czego uzupełniać? Jeśli na dziś w pięciu szkołach, do których deklarowała chęć dostania się Ania, wszystkie klasy są wypełnione po brzegi, a uczniowie nie zrezygnują, to gdzie te dodatkowe miejsca? Póki nie będzie deklaracji kuratorium o większej liczbie osób przyjętych, to szkoły wyżej nie podskoczą, nie są z gumy.
– Moja córka jest pracowita, w siódmej klasie, gdy skumulował im się program siedziała nieraz do pierwszej w nocy i się uczyła z własnej, nieprzymuszonej woli. Sfokusowała się na celu, który sobie wyznaczyła i chciała go osiągnąć ciężką pracą. Tymczasem dostała system między oczy. Okazało się, że nic nie jest warte uczenie się, staranie, twoje pasje, predyspozycje, możliwości. Ania zderzyła się brutalnie z czymś zupełnie nieoczekiwanym, przed czym nie mogłam jej ustrzec, bo sama nie przypuszczałam, że tak to może się skończyć.
Składając odwołania do szkół znalazły prywatną szkołę, z programem uszytym na miarę ambicji i marzeń Ani, z rozszerzoną biologią, chemią, matematyką, angielskim zakończonym certyfikatem. – Pomyślałam, że nie mamy wyjścia, że pieniądze, które musiałabym wydawać na dodatkowe zajęcia do mojej córki, gdyby nagle miała się znaleźć na profilu humanistycznym, będą tym samym kosztem, co szkoła. Pojawiło się światełko w tunelu i widzę, że Ania znowu się wyprostowała, jest zadowolona, śmieje się w pokoju z siostrą. Udało się nam w porę zareagować. Mam nadal wyrzuty sumienia, że nie „poklikałam” jej do większej liczby szkół, ale też dlaczego miałabym to robić i zmuszać ją do nauki w liceum, do którego ona nie chciała pójść i to jeszcze w klasie o profilu, który by jej w ogóle nie interesował. Ania ma predyspozycje i o możliwości korzystania z nich nie powinna decydować reforma, dzięki której, z pewnością w naborze uzupełniającym, mojej córce zostaną zaproponowane szkoły branżowe, ewentualnie jakieś technikum.
Źródło: kobieta.onet.pl