Zanim na świecie pojawiły się córki, obawiał się, czy będzie umiał pogodzić bycie tatą z karierą. Dziś twierdzi, że jest szczęściarzem. Od najmłodszych lat wiedział, że pragnie zostać muzykiem i ciężko pracował na sukces. Dziś Piotr Rubik (51 l.) mówi, że najważniejsza jest rodzina, a najlepszym doradcą – młodsza o prawie 20 lat ukochana żona. Choć równocześnie przyznaje, że ta nie ma przy nim łatwego życia…
„Dobry Tydzień”: Kiedyś powiedział pan, że jak jest szczęśliwy i kochany, to może przenosić góry.
Piotr Rubik: To prawda. Często nie doceniamy tego, że jeżeli jesteśmy zdrowi i mamy wszystko psychicznie poukładane, to naprawdę możemy wiele zrobić. Ja czuję się szczęśliwy. Oczywiście, jak każdemu, przytrafiają mi się gorsze dni. Kiedy taki się zdarzy, to powtarzam jak mantrę, że jestem zdrowy, mam wspaniałą rodzinę i cała reszta staje się mniej ważna.
Zanim został pan tatą, miał obawy, jak poradzi sobie w tej roli?
– Trudno mi było sobie to wyobrazić. Miałem obawy, czy zdołam kontynuować muzyczną pasję i karierę. Okazało się, że choć dzieci przewracają wszystko do góry nogami, to w moim przypadku udało się wszystko poukładać. Wykonuję taki zawód, że mogę dość swobodnie planować swoje sprawy, żeby mieć też czas dla rodziny. To oczywiście wymaga bardzo dobrej logistyki. Nie komponowania, bo na to potrzeba skupienia, ale tak sobie z żoną i dziećmi wszystko ustaliliśmy, żebym mógł spokojnie pracować.
Czy córki odziedziczyły po panu zdolności?
– Nie wiem, czy pójdą w moje ślady. Obie wykazują muzyczny talent, ale z mojej strony nie ma ciśnienia, żeby kontynuowały tradycję. Kiedy starsza córka, Helenka, skończyła 2,5 roku, nagrałem z nią duet. Zrobiliśmy to, żebyśmy mieli pamiątkę. Dziś dostrzegam u niej zdolności do reżyserowania i pisania tekstów. Ma dopiero 10 lat, ale bardzo dobrze sobie radzi z tworzeniem ciekawych historii. Młodsza, Alicja, posiada świetny słuch i bardzo czysto śpiewa. Cokolwiek dziewczynki zadecydują w przyszłości w sprawie swojej dalszej edukacji, będziemy je z żoną wspierać.
Od najmłodszych lat ciężko pan pracował na swój sukces. Nie żałował pan, że umyka mu beztroskie dzieciństwo?
– Nigdy nie miałem takich myśli. Uważam, że jeżeli naprawdę chce się coś osiągnąć w danej dziedzinie, trzeba to kochać z całego serca. Praca musi być pasją, inaczej nie wytrzyma się ciśnienia, stresów, długich godzin spędzonych nad nutami. Uwielbiam muzykę, więc będąc dzieckiem, cieszyłem się, że mogę grać, ćwiczyć, delektować dźwiękami. Nie było telewizji, więc muzyka stanowiła ucieczkę od otaczającej nas szarzyzny. Odskocznią, ale też nadzieją na przyszłość. Obserwowałem uważnie świat i w głębi duszy przeczuwałem, że dzięki tej profesji będę mógł się wyrwać z Polski, zarabiać przyzwoite pieniądze. Oczywiście, wtedy jeszcze ani ja, ani moi rodzice nie sądziliśmy, że w przyszłości zostanę kompozytorem, frontmanem. Plan był taki, żeby grać w orkiestrze. Rzeczywistość przerosła moje marzenia.
Podobno kiedyś na gruncie zawodowym trudno było panu odmawiać…
– Na szczęście żona nauczyła mnie asertywności. Wcześniej miałem z tym problemy. Brałem za dużo na swoje barki, teraz przyjmuję tylko te propozycje zawodowe, które mnie rozwijają. Nie muszę decydować się na każde zlecenie, więc staram się wybiegać w przyszłość i angażować w projekty przynoszące mi nie tylko pieniądze, ale też pozwalające na samorealizację. To ogromny komfort móc powiedzieć „nie”. Umiem też mądrze planować życie i oszczędności, żebym nigdy nie był w sytuacji, w której będę musiał postąpić wbrew sobie. To jest właśnie fajne w posiadaniu rodziny, że jest się tak bardzo na niej skupionym, iż nie zwraca się uwagi na to, co powiedzą inni. Najważniejsi są dla mnie bliscy.
A jaka jest pana recepta na udany związek?
– Trzeba się nie tylko kochać, ale także lubić. Moja żona jest moją przyjaciółką – wspiera mnie, jest dla mnie oparciem, mądrze doradza. W sprawach życiowych polegam tylko na jej zdaniu.
Życie z artystą jest trudne?
– Na pewno. Głównie ze względu na stres, towarzyszący takiej pracy, jaką wykonuję. Na szczęście jestem poukładany, więc mi nie odbija (śmiech). Szanuję to, że mam wspaniałą rodzinę i nie robię głupot. Znam ludzi, którzy się w życiu pogubili, bo nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele mają. Dla mnie ważne jest, żeby starać się być dobrym człowiekiem dla siebie, dla bliskich, dla innych ludzi. To jest też kwintesencja wiary, żeby zmieniać świat na lepszy.
Skończył pan 50 lat. Czuje pan brzemię wieku?
– Staram się o tym nie myśleć w kategoriach negatywnych. Nie narzekam: „Jaki jestem stary”, tylko żyję aktywnie. Mam też poczucie, że nie jest ważne, w jakim jesteśmy wieku, bo nigdy nie wiemy, co nas czeka. Dlatego tak istotne jest, aby cieszyć się z życia, doświadczać go w pełni. Czasem żartuję, że nawet, jakby się skończyło, to nic nie będzie stracone – bo wtedy nastąpi jeszcze większy bum na moje piosenki (śmiech).
W 2017 roku spotkał się pan z papieżem Franciszkiem. Jak pan to wspomina?
– Umożliwiono mi udział w audiencji, miałem dosłownie chwilę na zamienienie kilku zdań z Ojcem Świętym. Było to olbrzymie i bardzo pozytywne przeżycie. Franciszek ma ogromną charyzmę i świetny kontakt z ludźmi. Kiedy obserwowałem go jak przez dwie godziny chodził w tłumie i cierpliwie z każdym rozmawiał, byłem pełen podziwu. Od tej pory nie narzekam, gdy kolejna osoba prosi mnie po koncercie o autograf, tylko z radością to robię.
Źródło: pomponik.pl